Podążać w stronę chcianego

Krzysztof Łyżwiński Psycholog Coach Radom

Długo zastanawiałem się zanim postawiłem pierwszy krok w kierunku napisania czegoś od siebie. Od pierwszego momentu, kiedy o tym pomyślałem minęło kilka miesięcy. Dojrzewanie czasami musi trochę potrwać 😉

Tematy, które chciałem poruszać, były różne – zwyczaj jednak związane z funkcją, a nawet misją, którą wypełniałem przez ostatnie kilkanaście lat. Analogicznie więc w pierwszej kolejności pojawiła się kwestia “Przywództwa”, tak bardzo mi bliska i nadal żywa. Kilka dobrych lat temu moja świadomość została mocno wzbogacona w tym aspekcie przez Fundację Szkoły Liderów i to właśnie tam zrozumiałem na czym polega prawdziwe przywództwo.

Następnie pojawiła się koncepcja, aby napisać o tym jak zbudować dobry zespół, oparty na mocnych wartościach. Zespół, któremu można delegować różne zadania, dając mu odpowiedzialność i decyzyjność. Pojawił się też temat dobrej komunikacji z innymi, ponieważ sam przeszedłem długą i niełatwą drogę ucząc się jej na własnych błędach.

Po tym maratonie myślowym dotarłem do miejsca, w którym aktualnie jestem. Określiłbym je jako „rekonwalescencję po blisko 20 letniej przygodzie zawodowej, jazdy na piątym, a może nawet na 6 biegu non stop”. Dlatego patrząc za siebie, ostatecznie postanowiłem zacząć naszą wspólną przygodę od zamknięcia poprzedniego rozdziału.

Większość sytuacji życiowych, które napotkałem na swojej drodze, często postrzegałem jako szansę, z której należy skorzystać i zobaczyć co z niej wyjdzie. Moją chęć działania dodatkowo motywowała możliwość pomocy innym ludziom. Dodawało mi to więcej energii do działania.

Jedną z wielu takich okazji, była praca w placówce prowadzonej przez warszawskie stowarzyszenie, gdzie przeszedłem drogę od pomocy nauczyciela do dyrektora szkoły. Na wszystkich etapach, mogłem pomagać i realnie wpływać na zmiany. Często też zachęcałem i motywowałem do działania ludzi wokół mnie przyspieszając tym samym rozwój placówki. Kiedy pojawiła się propozycja objęcia funkcji dyrektora, postanowiłem ją przyjąć. Dawało to możliwość dokonania czegoś, wyjątkowego i ważnego. Bardzo zależało mi na rozwoju placówki i podniesieniu jej standardów. Miało to być miejsce otwarte na ludzi i dla ludzi, bezpieczne i pełne zrozumienia. W dużej mierze udało się to zrobić. Nasze drogi rozeszły się jednak, kiedy okazało się, że moje wartości znacznie różnią się od priorytetów moich przełożonych. Te doświadczenia pchnęły mnie w dalszą drogę ku tworzeniu organizacji o bliskich mi standardach. Stanąłem więc przed nowymi wyzwaniami, a jak się docelowo okazało – również obciążeniami stresogennymi.

Nową organizację i placówkę edukacyjną zbudowaliśmy praktycznie od zera, w zaledwie dwa miesiące. Budynek, który dostaliśmy w użyczenie był w opłakanym stanie. Mając na starcie 70 zł na koncie, postanowiliśmy generalnie wyremontować kilkaset metrów budynku. Dwa miesiące później ze wszystkimi pozwoleniami, w odrestaurowanym budynku, uruchomiliśmy Zespół Placówek Specjalnych. Nasz start pod każdym względem stanowił nie lada wyzwanie: intensywna praca fizyczna przy generalnym remoncie, potem kilka miesięcy działania szkoły bez subwencji oświatowej, gdzie na funkcjonowanie i opłacenie pensji pracowników trzeba było pożyczyć pieniądze. Doświadczyliśmy też konfrontacji systemowych, kiedy to ówczesne władze, już po wyremontowaniu budynku, nie chciały przedłużyć z nami umowy użyczenia. Niemal każdy dzień przynosił wyzwania i problemy. Z czasem zbudowałem wokół siebie pancerz, który był moim stałym elementem „garderoby”, dającym mi poczucie bezpieczeństwa. Wydawało mi się, że różne trudne sytuacje czy problemy nie są w stanie mnie dosięgnąć. Myliłem się.

Okres pracy w stowarzyszeniu stanowił masę różnych doświadczeń. Z jednej strony pięknych bo to, co tworzyliśmy było dedykowane dla dzieci, które zdawały się być szczęśliwe w naszej placówce. Z drugiej strony piętrzące się problemy, z których zazwyczaj większość osób nie zdawała siebie sprawy, bieżące zarządzanie bardzo dynamiczną placówką z dużą ilością kadry, planowanie kosztów, które wymagało dużej świadomości i odpowiedzialności prawnej, a także ekwilibrystyki pod kątem dysponowania finansami. Większe i mniejsze remonty, pozyskiwanie pieniędzy na różne inwestycje – winda, bus, ogród sensoryczny, remont placu przed szkołą, wreszcie otworzenie filii placówki. A przy tym wszystkim mała ilość pracowników administracyjnych. Żyłem na fali, bo ciągle coś się działo i było dużo do zrobienia. Podobało mi się to, ale jednocześnie żyłem w nieustającym napięciu i czujności.

Szukałem równowagi w domu, w sporcie, odpoczynku. Nie do końca jednak to się sprawdzało. Praca zabierała dużo czasu i była wypełniona różnymi emocjami, często powodując we mnie napięcia, których nie mogłem zostawić w pracy, zabierałem je więc do domu i dusiłem w sobie. Żadna aktywność nie była wystarczająco pomocna, więc wszystko zostawało ze mną i we mnie. Mój pancerz cały czas miał się dobrze i umacniał się, podobnie jak wszystkie negatywne emocje uwięzione pod nim.

Żyłem tak blisko 20 lat, co w ostatnim czasie sprowadziło się do notorycznego zmęczenia i częstych zmagań z samym sobą. Napięcie ewoluowało, stając się już nie tylko psychicznym, ale i fizycznym. Miałem wrażenie, że gotuję się w kotle zaspokajania ludzkich potrzeb, podczas gdy całkiem zapomniałem o swoich. Miałem okazję spotkać wielu Liderów, z różnych obszarów działań. Często pojawiał się wśród nich termin „samotności szefa”. Objawia się ona tym, że zazwyczaj osoba zarządzająca zostaje sama, ale nie chodzi tu oczywiście o samotność fizyczną, przesiadywanie w pracy po godzinach, gdy nikogo już nie ma, ale o ludzkie potraktowanie pracodawcy, zapytanie: “czego ty potrzebujesz albo chcesz?”. To niewiele, a może zmienić bardzo dużo.

Moje napięcie przeszło w chroniczną samokontrolę. Brakowało mi spontaniczności i wzmacniało się też poczucie permanentnej czujności. Zacząłem sobie zadawać pytanie kim jestem i co tutaj robię? Każdy dzień przynosił coraz głębsze przemyślenia, ale i frustrację. Czy praca powinna tak wyglądać, czy musi być tak eksploatująca? Coraz częściej zadawałem sobie pytanie jakie korzyści przyniesie mi zatrzymanie się i zrobienie czegoś nowego. Zostawić wszystko za sobą, czy może lepiej trzymać się miejsca, które daje względne poczucie stabilności i bezpieczeństwa? Tylko czy o takie poczucie bezpieczeństwa chodziło mi w życiu?

Analiza wszystkich za i przeciw dała mi dużo odpowiedzi. Z jednej strony ryzyko, kolejny raz zaczynanie wszystkiego od początku. Z drugiej strony kuszące zwolnienie tempa, zdjęcie z siebie odpowiedzialności finansowej i organizacyjnej, skupienie się na specjalizacji w wąskim zakresie działań. Więcej czasu na to, na co od dawna go było brak, więcej przestrzeni w każdym aspekcie, spokojna głowa i cała masa innych pozytywów.

Decyzja zapadła…

Ostatni dzień sierpnia tego roku, był ostatnim dniem pracy w mojej “Przystani”.

Od września wraz z moją wspólniczką, Anetą skupiam się na własnej działalności szkoleniowej i prowadzeniu gabinetu Psychologiczno Terapeutycznego “Poza Schematem”.

Początki jak zawsze wymagają sporego zaangażowania i pracy, a na efekty potrzeba czasu. Czy to dobra decyzja? Tak, choć nie jest łatwo wyskoczyć z pędzącego pociągu i zacząć, żyć innym tempem.

Uczę się inaczej funkcjonować i żyć. Przyglądając się swoim potrzebom odnalazłem czas dla siebie, a zatrzymanie powoli, ale sukcesywnie redukuje moje napięcie. Zacząłem iść swoją drogą, nadal ciężko i systematycznie pracując, ale czuję, że buduję jakość o mocnych podstawach. Poczułem też „wolność”, której szukałem od dłuższego czasu.

Czas w Przystani, był dla mnie nieocenioną lekcją, źródłem doświadczeń i okazją do przekonania się, jak można stać się przeciwnikiem dla samego siebie, pomagając innym.

Wspieranie otaczających nas ludzi jest bardzo ważne i zamierzam to robić dalej, ale już zawsze dbając o siebie i robiąc to na swoich zasadach.

Ruszam więc ze spokojem w dalszą podróż z ciekawością patrząc co przyniesie mi życie.

Uściski.

Krzysztof Łyżwiński – Psycholog pracujący w nurcie TSR, Certyfikowany Trener i Coach

Scroll to Top